25 kwietnia 2014

Choroba nową techniką badawczą

Praca badacza wiąże się z wieloma wyjazdami. Wyjeżdżamy z domu pełni energii ciesząc się na możliwość zwiedzenia nowego miasta, albo ponownego zobaczenia poznanych już miejsc.

Ale zdarza się, że już podczas podróży w pociągu przewieje nas i do hotelu docieramy ze stanem podgorączkowym. A przed nami perspektywa spędzenia w tym mieście 3 kolejnych dni. Bez swojej apteczki i ciepłego łóżka.

I jeszcze musimy być zwarci i gotowi do pracy. Bierzemy więc garść leków i kładziemy się spać z nadzieją, że rano będzie dobrze.

Ale ostatnio przekonałam się, że moja choroba to świetny  sposób na lepsze poznanie informatorów, których odwiedzałam. Już w założeniach badania panie były podzielone na 2 segmenty. A mój stan pozwolił mi przekonać się, że te informatorki różnią się nie tylko podejściem do gotowania. Różnią się także podejściem do drugiego człowieka.

Pierwszego dnia miałam wizytę u pani, która widząc moją bladość przebiegła 3 piętra w poszukiwaniu u sąsiadów leków, które mogłyby mi pomóc. Poprosiła córkę o sprawdzenie w Internecie co z domowych sposobów może mi zaaplikować. Dzięki przerwie, w której dostałam leki, ziółka i która sprawiła, że poczułam się o wiele lepiej dużo dowiedziałam się także o mojej informatorce jako człowieku. Widząc jak bardzo zależy mi na dokończeniu badania była totalnie skoncentrowana i też zaczęło jej zależeć na tym, żeby przekazać mi jak najwięcej informacji. 
Na pożegnanie dostałam paczkę tabletek, zapewnienie, że mogę zadzwonić w każdej chwili pobytu, to mi pomoże, bo przecież jestem w jej mieście sama. Po kilku dniach wysłała mi maila z pytaniem jak się czuję.

Gdyby nie moja choroba nie dowiedziałabym się o niej tak dużo. Bo oprócz informacji o samym produkcie dostałam także pełen obraz kontekstów w jakich moja informatorka będzie go używać.

Panie z drugiego segmentu pytały tylko czy nie zarażam.


Dzięki „mojej” informatorce jeszcze chętniej będę wracać do tego miasta :-)


Agnieszka Narwojsz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz