Na ostatnim badaniu po raz kolejny natknęłam się na wyrażone wprost oczekiwanie: gdzie masz te ankiety, które będę wypełniać? Z pełną wiarą w to, że najlepiej będzie rozmawiać o przebiegu badania już po jego zakończeniu, postanowiłam wrócić do tego pytania pod koniec spotkania.
Tymczasem idziemy razem na zakupy, przeglądamy w Internecie przepisy, gotujemy, jemy. Na koniec gadamy o trudnościach, jakie dziewczyna miała na każdym etapie. I wiecie co? Nie miała prawie żadnych. Jej zdaniem oczywiście. W rzeczywistości miała tyle, że cieszyłam się, że wszystko się nagrywa, bo inaczej mogłyby być problemy z zapamiętaniem ;)
I żeby była jasność – nie chodzi o to, że nie chciała mi powiedzieć, że coś było nie tak, bo by wyszło, że się nie zna, nie umie, nie ma doświadczenia. Już na początku naszego spotkania opuściła tę gardę, przyznając, że kuchnia nie jest jej rajem. Ona po prostu nie zdawała sobie sprawy z różnego rodzaju problemów, jakie ją spotykają – potraktowała je, jako oczywistych towarzyszy gotowania, nie zauważyła, zdefiniowała jako rodzaj swojego upośledzenia, a nie obiektywną trudność. A w tym wszystkim chodzi o to, że wcale tak nie musi być!
Czy nie miała trudności? Miała – to, jakiego rodzaju i w jakich momentach ważne jest dla naszych klientów. Gdyby nie obserwacja tu i teraz, moim wynikiem byłoby stwierdzenie, że produkt nie ma słabości. Dziewczyna, chociaż pełna dobrej woli, nie powiedziałaby mi o żadnych, bo najnormalniej w świecie ICH NIE ZAUWAŻYŁA. Dokładnie tak samo, jak każdy z nas w swojej codzienności nie zauważa całej masy małych barier…
I po co tu przeprowadzać ankietę w takich idealnych do prawdziwego badania warunkach? (ankietę, którą, swoją drogą, informatorka, w obliczu namacalnych dowodów, które przedstawiłam po spotkaniu, uznała za niedoskonałe narzędzie ;) ).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz