Właśnie wróciłam z urlopu z nowym przemyśleniem na temat
pracy (sic!). Byłam we Włoszech. Nie znam włoskiego. Jak się nie zna języka, to
jakoś dużo uważniej przygląda się ludziom, w pewnym sensie dużo lepiej się ich
rozumie.
Siedzę sobie na plaży i cieszę się słońcem oglądając na
Facebooku narzekania polskich znajomych na zbliżającą się jesień. Brzegiem
morza przechadza się Pan Włoch. Mocno wyprostowany, opalony. Koło
czterdziestki. Starannie ukrywający pojawiającą się łysinę fantazyjnym zaczesem
:). Łapie kontakt wzrokowy z każdą atrakcyjną kobietą znajdującą się na plaży.
Jego ręcznik leży przy wejściu na tę małą plażę - doceniam wybór punktu
obserwacyjnego. Szybkie spojrzenie na Pana Włocha i już wiem, że przyszedł tutaj w celu nawiązania nowych
znajomości z płcią przeciwną.
Operacjonalizuję pojęcie "podrywacz" w moim osobistym
słowniku. W ciągu godziny siedzenia na plaży Pan Włoch zaczepił wszystkie młode
kobiety, którym nie towarzyszył akurat żaden mężczyzna. Kilka do kilkunastu
osób - nie wiem dokładnie, bo mój punkt obserwacyjny nie był tak dobry, jak
jego. W końcu nie byłam w pracy ;). Postawiłam hipotezę i sprawdziłam ją bez
zamienienia słowa. Ciekawe co Pan Włoch powiedziałby o sobie w tej sytuacji...
W pierwszym tygodniu po powrocie czekają mnie trzy
obserwacje. Czuję się przygotowana jak nigdy. I, na szczęście, tym razem
wszyscy posługiwać się będziemy tym samym językiem. Bo brak możliwości
podsłuchiwania rozmów był moim największym urlopowym zmartwieniem ;).
Marta Marcjanik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz