22 października 2015

Tradycja niejedno ma imię

Uwielbiam drewniane domy. Takie z bala. Ewentualnie jakieś bielone ściany. Najlepiej ze słomianą strzechą (żadnych blacho-dachówek!) i pakułami w ścianach. Koniecznie z drewnianymi okiennicami. I gigantycznymi surfiniami na balkonie.
Stąd, tak bardzo zachwyciły mnie dawno nieodwiedzane Bieszczady, gdzie właśnie takie domy stoją na co drugim pagórku. Moje idealne wyobrażenie tradycyjnej polskiej architektury. Jak się szybko okazało, nie tylko moje… Podzielają je bowiem także Warszawiacy, Poznaniacy, Gdańszczanie i inni „wielkomiejscy”, którzy te domy z bala w Bieszczadach pobudowali.

Pewnie gdyby nie etnograficzna dociekliwość i rozmowna gospodyni (nomen omen także warszawianka) nigdy nie dowiedziałabym się, że miastowych uciekających od miasta jest w okolicy więcej niż lokalnych. I że to właśnie ci miastowi budują piękne domy rodem z Werandy Country realizując tym samym swoje romantyczne wyobrażenie o wsi i tradycji. Ale co znacznie ważniejsze – W DUŻYM STOPNIU TO WYOBRAŻENIE KSZTAŁTUJĄC

Mniej dociekliwy turysta (czytaj: ja jestem ta dociekliwa J) patrzy bowiem na krajobraz usiany pięknymi drewnianymi chałupami i przez ich pryzmat  zapamiętuje wieś, tradycję, polskość. I potem takiej właśnie tradycji i polskości oczekuje od produktów, które pozycjonują się w tych obszarach. Tradycji minimalistycznej, uładnionej, stonowanej. Jednym słowem: tradycji zliftingowanej i przefiltrowanej przez wielkomiejskie wyobrażenia. Bo Prawdziwa Polska Tradycja jest kolorowa, przaśna i z rozmachem. Kocha nadmiar i przesyt, pławi się w ferii barw i obrazów.



Nie ma więc co się dziwić, że na badaniach w dużych miastach za najbardziej tradycyjne uznawane są opakowania graficznie najbardziej nowoczesne i „czyste”. Te same, które bieszczadzki autochton oceni jako „biedne” i po prostu odrzuci. 

Klaudyna Kamińska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz