Uwielbiam
drewniane domy. Takie z bala. Ewentualnie jakieś bielone ściany. Najlepiej ze
słomianą strzechą (żadnych blacho-dachówek!) i pakułami w ścianach. Koniecznie z
drewnianymi okiennicami. I gigantycznymi surfiniami na balkonie.
Stąd,
tak bardzo zachwyciły mnie dawno nieodwiedzane Bieszczady, gdzie właśnie takie
domy stoją na co drugim pagórku. Moje idealne wyobrażenie tradycyjnej polskiej
architektury. Jak się szybko okazało, nie tylko moje… Podzielają je bowiem także
Warszawiacy, Poznaniacy, Gdańszczanie i inni „wielkomiejscy”, którzy te domy z bala
w Bieszczadach pobudowali.
Pewnie
gdyby nie etnograficzna dociekliwość i rozmowna gospodyni (nomen omen także
warszawianka) nigdy nie dowiedziałabym się, że miastowych uciekających od
miasta jest w okolicy więcej niż lokalnych. I że to właśnie ci miastowi budują
piękne domy rodem z Werandy Country realizując
tym samym swoje romantyczne wyobrażenie o wsi i tradycji. Ale co znacznie
ważniejsze – W DUŻYM STOPNIU TO WYOBRAŻENIE
KSZTAŁTUJĄC.
Mniej
dociekliwy turysta (czytaj: ja jestem ta dociekliwa J) patrzy bowiem na krajobraz
usiany pięknymi drewnianymi chałupami i przez ich pryzmat zapamiętuje wieś, tradycję, polskość. I potem takiej właśnie tradycji i polskości
oczekuje od produktów, które pozycjonują się w tych obszarach. Tradycji
minimalistycznej, uładnionej, stonowanej. Jednym słowem: tradycji zliftingowanej i przefiltrowanej przez wielkomiejskie wyobrażenia. Bo Prawdziwa Polska
Tradycja jest kolorowa, przaśna i z rozmachem. Kocha nadmiar i przesyt, pławi
się w ferii barw i obrazów.
Nie
ma więc co się dziwić, że na badaniach w dużych miastach za najbardziej
tradycyjne uznawane są opakowania graficznie najbardziej nowoczesne i „czyste”.
Te same, które bieszczadzki autochton oceni jako „biedne” i po prostu odrzuci.
Klaudyna Kamińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz